wtorek, 30 września 2014

29 lipca, wtorek

"Things were all good yesterday
And then the devil took your memory
And if you fell to your death today
I hope that heaven is your resting place"


Kiedy tylko obudziłem się, zobaczyłem ją. Leżała obok mnie, zawinięta w tą samą kołdrę co ja.
Wyglądała jak mały anioł. Taka bezbronna, niewinna... Brązowy kosmyk, kręconych włosów opadał na jej twarz, więc delikatnie założyłem go za jej ucho i wierzchem dłoni delikatnie przejechałem po jej policzku, na co cicho mruknęła, uśmiechając się przez sen.
Nie wierzyłem, że to na prawdę ona. Zdecydowanie, nie byłem osobą, która potrafiła ją potraktować tak jak na to zasługiwała.
A jednak leżała tu obok mnie. Czule pocałowałem jej zaschnięte, lekko rozchylone wargi i cicho usiadłem z zamiarem wyjścia z pokoju. Poczułem ciepło jej drobnej dłoni na mojej i popatrzyłem na dziewczynę.
Nieznacznie podniosła jedną powiekę patrząc przez chwilę na mnie, po czym znowu ją zamknęła.
 -Nie idź - wymamrotała sennie.
 -Zaraz wrócę, słońce - wyszeptałem, gładząc jej dłoń kciukiem. Uśmiechnęła się lekko i przewróciła na plecy, po czym przeciągnęła się.
 -Mhm - obróciła się plecami i chyba znowu zasnęła.
Ubrałem majtki i pierwszą lepszą koszulkę po czym wyszedłem z pokoju na palcach i zszedłem po schodach do kuchni, gdzie spotkałem mamę.
 -Dzień dobry, mamo - przywitałem się, nalewając soku pomarańczowego do szklanki. Kobieta popatrzyła na mnie z rozbawieniem i przez dłuższy czas nie odzywała się.
 -Jak ci się noc udała?
 -Mamoo - wyjęczałem, przewracając oczami.
 -Nie pytam przecież o szczegóły. Chcę wiedzieć, po prostu, czy mój synek, się zabezpieczył i czy łóżko stoi na swoim miejscu, a Alex będzie mogła chodzić.
 -Trzy razy tak mamo - wziąłem talerz z kanapkami, które zrobiła i wyszedłem z kuchni.
Postawiłem go na schodach, szybko wracając po karton z sokiem i jeszcze jedną szklankę, a z tym wszystkim wróciłem do pokoju.
Alex stała przed lustrem ubrana już w bieliznę i patrzyła na siebie uważnie. Tak jakby wzrokiem chciała usunąć wszystkie niedoskonałości jakie widzi w sobie. Chyba nawet nie zauważyła, że wszedłem. Odstawiłem ostrożnie jedzenie na szafkę i podszedłem do niej po cichu. Nie wiedziałem zbytnio co zrobić.
 -Dzień dobry księżniczko - wyszeptałem do jej ucha, ręce kładąc na jej talii. Uśmiechnęła się zamykając oczy i oparła głowę o moje ramię.
 -Dzień dobry królewiczu.
 -Wszystko w porządku? - spytałem odciągając ją od lustra.
 -Nie. Wszystko dobrze. Tylko patrzyłam za co możesz mnie kochać - obróciła się twarzą do mnie i zatrzymała.
Zaśmiałem się cicho, spuszczając z niej wzrok na podłogę.
 -Nie zobaczysz. Tylko ja to widzę - znowu spojrzałem w jej pełne ciekawości, brązowe oczy.
 -Powiedz. Może zobaczę.
 -Masz to tu - ująłem jej dłoń i położyłem nad jej lewą piersią. - W sercu.
Ona tylko uśmiechnęła się, lekko mnie pocałowała i założyła na siebie sukienkę.
 -Będę już wracać.
 -Odwiozę cię...
 -Nie, dzięki. Pojadę taksówką. Na prawdę, nie męcz się - zaśmiała się, pijąc sok z mojej szklanki.
 -Daj znać jak dojedziesz.
Odprowadziłem ją na dół i poczekałem z nią na taksówkę. Podziękowała za przenocowanie i pożegnała się z moją rodziną.
Chwilę po tym jak wróciłem do pokoju dostałem od niej SMS'a.

Księżniczka:
"Dziękuje ci za wszystko, Słońce"

Ja:
"To ja powinienem tobie dziękować"

Kiedy po godzinie ciągle nie dostałem od niej wiadomości, stwierdziłem, że pewnie zapomniała. Albo były korki. Po prostu, widocznie jeszcze nie ma jej w hotelu. I tak przesiedziałem do wieczora.
Dopiero wtedy postanowiłem zadzwonić. Nie odbierała.
Wtedy zadzwonił nieznany mi numer. Odebrałem. To była Ashley, przyjaciółka Alex. Była zapłakana. Trudno było cokolwiek zrozumieć z tego co mówił. Wyłapałem tylko, że chodzi o Alex. Coś jej się stało. Nie wiem co, ale była w szpitalu.
Szybko wsiadłem w samochód, nie mówiąc nawet gdzie jadę i najszybciej jak się dało, pojechałem do szpitala w którym podobno była.
Pobiegłem szybko do niej.
Była już tam cała zalana łzami Ashley. Przytuliłem ją i pocieszałam, bo wiedziałem, że nawet jeśli to są kompletne bzdury, to teraz tego potrzebuje. Z resztą tak jak ja.
Dziewczyna dała się namówić aby pojechała do hotelu i przyjechała następnego dnia, a ja zostanę.
Całą noc siedziałem obok niej, trzymałem jej rękę i szeptałem jak bardzo ją kocham, jak ją przepraszam za to, że jej nie zatrzymałem.
Byłem wyczerpany, ale starałem się nie spać. Chciałem być ciągle obok niej, czekałem aż się obudzi.
Lekarze ciągle przychodzili, mówili że nie obudzi się tak szybko, że jej organizm musi się zregenerować, że straciła dużo krwi.
Czas płynął tak wolno jak nigdy.
Około pierwszej w nocy, zadzwonił do mnie Luke
 -Ashton? Gdzie ty się kurwa szwendasz po nocy? - zapytał zaspany. Widocznie właśnie się obudził.
Odetchnąłem. Oddech mi zadrżał i chciałem znowu płakać.
 -Jestem w szpitalu. Alex... Alex - słowa, które chciałem wypowiedzieć nie chciały przejść przez moje gardło. - Alex miała próbę samobójczą - powiedziałem cicho zamykając oczy, a ciepła łza spłynęła po moim policzku mimowolnie.
Po drugiej stronie usłyszałem dźwięk zbitego chyba kubka.
 -Żartujesz, prawda? - zapytał chłopak drżącym głosem.
 -Nie. Luke, idź teraz spać. Jutro porozmawiamy
 -Nie! - krzyknął do słuchawki blondyn. - Nie - powtórzył po chwili spokojniejszy. - Zaraz tam będę - szybko dodał i rozłączył się, a ja chwilę po tym jeszcze przeklinałem na niego z pełną świadomością, że już mnie nie słyszy.
Tak jak powiedział, tak zrobił.
Około godziny drugiej trzydzieści był już na sali w swoim cieplutkim, czarnym płaszczyku. Usiadł pod ścianą i chwilę patrzył na nas z niedowierzaniem, a potem chyba zasnął.
Nie widziałem dokładnie, bo pół twarzy zasłonięte było wełnianym szalikiem, który pewnie wcisnęła na niego Liz.
Zawszę się śmialiśmy z jego nadopiekuńczej mamy.
W końcu sam położyłem głowę obok Alex i nie puszczając jej ręki zasnąłem.